Sunday, June 13, 2010

cholera jasna!

Jak ja nie lubię pisać tektstów naukowych. Teoretycznych, ważkich i opierających się wprost na spuściźnie naukowej. To jest do bani! A to dlatego, że czuję wtedy na barkach ciężar tych teorii, które mnie przygniatają i zabijają spontaniczność, świeżość moich mysli, obserwacji. A bez tej świeżości myśli są już czymś totalnie zardzewiałym, nieżywym, bezużytecznym dla innych, a raczej szkodliwym!

Jak wygląda zabijanie tej spontaniczności? Napisana jednym zdaniem myśl jest elegancka, zrozumiała i ostra jak brzytwa. Ale gdy zaczynam ją rozmieniać na drobne, szukając odwołań do teorii naukowych, wizji świata, na których się opiera...to po prostu mnie cholera bierze, jak można tak zabijać coś żywego, osobistego i Prawdziwego!

Oczywiście, można pisać teksty naukowe, które są świeże i konstruktywne, ale do tego potrzeba naprawdę dużej wiedzy, trzeba przeczytać najpierw bardzo dużo, i przy tym zachować świeżość własnych, indywidulanych obserwacji, nie dać im zblaknąć pod ciężarem licznych "mądrych słów". Do tego trzeba mieć naprawdę predyspozycje, których ja w sobie nie odczuwam. I, szczerze mówiąc, po studiach socjologicznych w Warszawie, widzę, że bardzo duża częśc świata akademickiego ich też nie posiada.

Dlatego ja cenię bardziej język intuicyjny, spontaniczny, opierający się nie na rozumieniu intelektulanym, ale przede wszystkim na intuicji, działaniu ducha i świata emocjonalnego. Czyli język wizualny. Bezpośredni, zmysłowy. Patrzę na fotografię i w ułamku sekundy już wiem wszystko. Przez oko do duszy wpada bezpośrednie odczucie. Gdy coś widzę, przeżywam, wtedy nie myślę, tylko poddaję się działaniu. I robię zdjęcia, szukam, kadruję, reaguję no to, co się dzieje w czasie rzeczywistym całym swoim ciałem, a nie tylko umysłem. Umysł wyłączam i otwieram swoje zmysły na głębsze poznanie duchowe.

Umysł przydaje się dopiero potem. Aby dokonać refleksji, przemyśleć to, co się doświadczyło. Umysł zaczyna grać rolę dopiero w procesie selekcji materiału fotograficznego, choć i wtedy jest to tylko rola częściowa. Najważniejsze jest czucie i tego nie można zapominać.

Tuesday, June 8, 2010

Thursday, May 27, 2010

Tuesday, May 18, 2010

Dobre

spotkania to takie, które Cię zmieniają. W których się otwierasz i nie dostajesz w łeb. W których druga osoba otwiera się tak samo.

Dziś.
Spojrzałem znad książki na ludzi w autubusie. Nie widziałem już egzotyki. Nie zwracały mojej uwagi elementy, które są po prostu inne niż to, do czego byłem przyzwyczajony w Warszawie.
Naprawdę widziałem ludzi.
Każdy w swoim. Każdy był naprawdę człowiekiem, a nie tylko ciekawym starszym panem, włoskim elegantem w okularach czy tylko babcią z ciekawymi zmarszczkami na twarzy. To byli Ludzie. Bez niczego więcej. Za to z tym wszystkim, co noszą w środku. Ze swoimi myślami, emocjami. Historią życia i planami na przyszłość.

Nie czułem wtedy nic sztucznego. Moje widzenie stało się zupełnie przezroczyste. Uświadomiłem sobie, że jestem już całkiem mocno zatopiony w tej rzeczywistości.

Dziś też.
W czasie dobrego spotkania i rozmowy zobaczyłem, że wcale nie znam Rzymu. Jeszcze tylu miejsc nie widziałem, nie czułem. Że przez ostatnie tygodnie w gruncie rzeczy popadałem w marazm i rutynę. Przestałem się dziwić, bo wydawało mi się, że już wystarczająco poznałem.

Odkryłem zaś, że zanurzyłem się na metr, ale to nie jest basen, tylko morze.

Tuesday, April 13, 2010

powrót do Rzymu po 10 kwietnia

Jestem teraz w Rzymie. Daleko od Polski. Brakuje mi teraz Polski szczególnie. Chciałbym być tam razem ze wszystkimi i przeżywać te wyjątkowe i tragiczne wydarzenia razem z innymi Polakami.

Wyleciałem przedwczoraj.
Na Okęciu o 12 były dwie minuty ciszy, które spontanicznie trwały prawie cztery i pół minuty.. w kolejce nikt się nie pchał, wszyscy stali spokojni. Check-in powoli i dokładnie. W czasie lotu cisza i spokój na pokładzie. Spojrzenia zamyślonych ludzi utkwione gdzieś w dali. Lądowanie, lekka ulga, każdy ją odczuł, choć było to równie ciche i prawie niezauważalne. Nikt się nie rwie do wychodzenia, wszyscy czekają cierpliwie na swoją kolej, nie widać gwałtownego odpinania pasów. Powoli wychodzę z samolotu w kierunku punktu odbioru bagażu...

Tam włosi, hiszpanie,anglicy, inne nacje, gadają, gadają, śmieją się, gwiżdżą. Życie uderza do głowy. Ja czuję się jak ufoludek. Wszyscy z innej planety, ja z innej planety. Czekam na odbiór bagażu patrząc otępiale na kolorowe kurtki wesołych włochów.

Przyjazd do domu. Spotkanie ze znajomymi, mówię o katastrofie, odcięci od internetu od paru dni, więc nic nie wiedzieli. Mi dispiace, vero, wyrazy współczucia - prawdziwe i serdeczne. Ale zaraz rozmowa o Świętach, Pasqua, amici..
Przychodzę na wykład - profesor wita się ze mną: Ciao Paolo, bardzo mi przykro z powodu tego, co się stało w Polsce. Ściska mi rękę długo i serdecznie, delikatnie się uśmiechając. Jestem podbudowany.

Życie toczy się tu jednak dalej swoim zwykłym tempem. Z ciągłym życzliwym uśmieszkiem i lekkoscią nie znającą trosk. Jakaś katastrofa? Tragedia? Ktoś coś opłakuje? Jakieś doniosłe wydarzenia jednoczące społeczeńswto we wspólnocie odczuwania?

Tego nie ma, to jest daleko. To dzieje się na Marsie a ja jestem tutaj. Tego nie ma.
Brakuje mi jednak, czuję w sobie coś obcego wobec tej rzymskiej teraźniejszości. Coś, co rwie się w kierunku tego, co dzieje się w Polsce, na innej planecie, w innej rzeczywistości.

Czy niemożliwe jest dla mnie jakiekolwiek przeżywanie tej tragedii?
Nie - jest możliwe. Odcięty nawet od wiadomości przez internet (dopiero w dniu publikacji tego tekstu, zacząłem mieć normalny dostęp do internetu), mogę przeżywać to na zasadzie wiary. Dokładnie tak.
Ja nie widzę tej tragedii. W moim świecie nie jest ona odczuwalna zmysłami, nawet szóstym. Nijak jej też wyrozumować nie mogę. Moge w nią tylko wierzyć. Wierzyć w to, że ona była i jest, że jej konsekwencje są i będą jakoś odczuwalne. To jest wiara tak samo irracjonalna i głęboka, jak wiara w Boga i tajemnicę Jego objawiania się ludziom w takich znakach, jak eucharystia podczas mszy świętej. Lepiej pochylić przed nią głowę i przyciszyć wszelkie myśli. Są one zwyczajnie niewspółmierne.

Wracam więc do tej włoskiej rzeczywistości, gdzie lody i fantastyczne zdjęcia Emporio Armiani na billboardach. Ale też nadzieja, że kiedy w czwartek przyjedzie do mnie z Warszawy Jacek, to przywiezie ze sobą trochę doświadczenia, które umocni moją wiarę.

Friday, March 26, 2010

fotografia i stephen shore

Byłem dziś na wystawie Stephena Shore'a. Fotograf amerykański, amerykańskiego życia codziennego, coś, jak malarzem amerykańskim był Edward Hopper.

Z jego zdjęciami mogło być mniej więcej tak: przyjeżdżał do motelu w kolejnym stanie, w kolejnym miasteczku. Rzucał walizkę na ziemię, szedł coś zjeść w barze. Wychodził na ulicę. Ciepłe światło popołudniowe ślicznie brązowiło budynki. Długie cienie. Słupy i znaki drogowe. Jeden samochód jedzie niespiesznie w jego stronę, po drugiej stronie stoi kilka krązowników szos, dwa w cieniu, reszta na słońcu. Zielonkawy, niebieskawy - wszystko skąpane w pomarańczowym świetle póznego popołudnia. Ktoś tam idzie chodnikiem. Tam ktoś drugi. Pięknie! Poczuł to. Coś w środku zadrgało. Nagle. Brał aparat do ręki, oczy patrzą, cała dusza nagle się napina i..."trzask!", o, akurat się odwrócili do siebie, a za sklepu nieopodal wyszła kobieta z wózkiem. Pięknie!

To nie jest Shore, oczywiście, ale to jest doświadczenie, które znajduje się gdzieś na styku Stephena Shore'a ze mną. To moje doświadczenie. I moja fotografia.

A ta jest fotografią Stephena Shore'a.


Sunday, March 21, 2010

Kiedy chodzę ulicami Rzymu

mijam i dotykam bardzo wielu światów, które się tu stykają. Tak, nieco się zazębiają, ale jednak - są wyraźnie odrębne. Wydaje mi się, że wręcz mało się nawzajem rozumieją. Każdy z nich oddzielny, na swój własny sposób widzi i wykorzystuje pozostałe.

Panie ukrainki, przyjeżdżające tu do pracy, w większości jako pomoc domowa we włoskich domach. Rosjanie, elegancko ubrani, głównie to ci piękni wysocy blondyni i blondyny prosto z peterbsurkich i moskiewisch prospektów. Turyści z ameryki, z nieco zagubioną miną krążacy w centrum w poszukiwaniu monumentów. W końcu włosi, raczej radośni,życzliwi i spokojni, troche jakby rozpieszczani przez życie. Do tego jeszcze migranci z krajów arabskich i Dalekiego Wschodu, mrówczo pracujący od rana do nocy, sprzedając swoje towary po 3 euro na ulicy.

Trochę to może trywialna uwaga i opis. Ale chciałbym napisać tu coś ważnego, co przeczuwam, a dotyczy nas - Polaków, mieszkańców krajów środka.

Otóż ja chodzę po tym Rzymie POMIĘDZY tymi światami. Jestem prawdopodbnie jedną z niewielu osób, które zarówno rozumieją nieco języki ukraiński, rozyjski jak i angielski i włoski. Pomiędzy światami - bo jestem w stanie czuć i rozumieć zarówno biednego, zastraszonego i mrówczo pracującego azjatę, jak i pewnego siebie, zadowolonego z życia włocha. Tu, w Rzymie, czuję się tak samo zanurzony w nurt życia tutaj, jak byłem zanurzony na zrusycyzowanym Krymie i w ukraińskiej Odessie. Ani tu, ani tam nie czuję obcości.

Mam wrażenie, że ma to związek z moją (naszą) polską tożsamością - jesteśmy narodem środka. Owszem, przez to padaliśmy łupem zarówno naszych wschodznuch, jak i zachodnich sąsiadów. Na własnej skórze boleśnie doświadczaliśmy krzywd, wyrządanych zarówno na spośób zachodni, jak i wschodni.

Ale w naszej tożsamości drzemie ogrmony potencjał. Jesteśmy w stanie ROZUMIEĆ i odnaleźć się zarówno w mentalności wschodu, jak i zachodu. Rzecz, która w moim odczuciu jest dla tych światów z osobna zazwyczaj nie do przeskoczenia.

Sunday, March 14, 2010

w końcu udało się

nad morze! O zachodzie słońca w dodatku.

Ale porządek. Choć wcale nie chce się zachować, bo myśli cisną się w łeb. Dziś był dobry dzień, w końcu taki dobry dzień. Przez ostatnich parę dni nic nie widziałem. Egzotyka nowego miejsca pobytu, czar prysł. I dobrze. Ale przestałem też czuć w rzeczywistości jej smak, przestała mnie zadziwiać, pociągać, wręcz czasem mierziła i żadnych obrazów nie widziałem. Ale w końcu poruszenie, przełamanie.

A przyjechał Stan w czwartek, przyleciał rano z Dublina, zastał w Rzymie pogodę jak w Dublinie niestety. Ale teraz lepiej. Wczoraj park, nieuzytki, krzaczory, krzaczory kolczaste, ruina antyczna, krzaczory, ruina, no i w końcu - via Appia Antica. Murek antyczny więc i kanapki, serek, pesto, pomidor z widokiem na zachód słońca gdzieś tam. Zimno. Ale pięknie. Za to dziś pełna regeneracja. Choć antyczna kontynuacja. Tym razem nie droga, ale port, Ostia Antica. Na szczęście spoźniliśmy się na wycieczkę erasmusowo-zorganizowaną i siedzieliśmy w ruinach sami. Prawdziwe miasto starożytne, miejscami nawet zachowane całe fasady domów na 2-3 piętra. A wieczorem

morze! spokojnie falowało, jeszcze ze snu zimowego nie obudzone. Spełnione marzenie o morzu,jednej z granic Rzymu, i naszego ludzkiego świata.

Tuesday, March 9, 2010

w moim pokoju




jest wózek..




Sunday, March 7, 2010

zażółwienie

Co będę owijał. Czesem bywa ciężko. Odrętwienie jakieś. Melancholia. Taki wspaniały Rzym, a ja siedzę w pokoju sam zażółwiony w sobie.
Oj, pewnie każdy zna taki stan.

Tu, we Włoszech, problemem większości mieszkań jest to, że są ciemne. Okno, przez które tak pięknie wpada światło do mojego pokoju, jedst jednak tylko jedno, małe na cały duży pokój. Kaloryfer to raptem 4 żeberka rozkręcane popołudniami.
Zawsze trzeba się przemóc, by wyjść z jaskini na otwartą przestrzeń do życiodajnego światła. Nawet, jeśli częściowo wpada ono do środka, dając jakiś zwiastun światłości i ciepła, jakie czeka na zewnątrz.

Dziś i wczoraj z czegoś podobnego wychodziłem niezmiennie dzięki kontaktowi z innymi ludźmi. Przemogłem się i poszedłem na spotkanie z innymi erasmusami. Albo rozmowa i trochę śmiechu przez skajpa. Tak.

Thursday, March 4, 2010

początek

właściwie początek ciągle. Dziś byłem na pierwszych zajęciach na tutejszym uniwesytecie-gigancie. Dziś też pierwszy raz poczucie zwykłości, codzienności. Jakbym się zadomawiał tu. Choć to dopiero początek, widziałem oczywiście raptem ułamek tego, co można zobaczyć, przeżyc, mieszkając tu w Rzymie na San Giovanni.
Początek też nowego czasu w życiu. Pierwszy raz mieszkam bez rodziny. I dobrze. Sprawunki na bazarku, w sklepie. Takie proste rzeczy, a gdy zebrane w całość, i jeszcze w kontekscie Rzymu, a nie Warszawy, troche innego stylu życia - jaką sprawiają mi radość.

Odnoszę wrażenie, że niezależnie od tego, czy Włochy są rzeczywiście rajem dla fotografów do robienia zdjęć, jak to się potocznie myśli u nas, to na pewno sa rajem fotograficznym w sensie rynku wydawniczego. Kupiłem jedną z wersji włoskiego Vogue'a z ze świetym czarno białym zdjęciem Nicole Kidman na okładce - 5 euro a kupa świetnych fot, i to jeszcze bardzo dobrze wydrukowanych.

muzeum

watykańskie.

W muzeum dzieje się sporo ciekawych rzeczy. Zwłaszcza, gdy jest dużo tzw. "zwiedzających". Zawsze najbardziej mnie zastanawia ten sposób oglądania eksponatów poprzez kilkusekundowy kontakt za pośrednictwem swojego podręcznego, turystycznego aparatu cyfrowego.

(zdjęcia są też, przy okazji, realizacją tematu "muzeum" do pracowni Baranowskiego)














Tuesday, March 2, 2010

Nocne życie - pierwsze luźne strzały. Zdjęcia zrobione w niedzielę, ostatniego lutego.







Okolice piazza Navona to zagłębie życia nocnego. Kupa ludzi stojących, gadających przed otwartymi barami, klubami i oczywiście lodziarniami.



Monday, March 1, 2010

Pierwsze foty

Na początek pożegnanie - dzięki, kochani!

potem klatka schodowa mojej rzymskiej kamienicy


I kolacja z bezcennym chelebem wielozairnistym z piekarni Jacka

pierwsze łażenia

Widziałem w kioskach, czyli Tobacco, Giornale, pismo o wdzięcznej nazwie Facebookmania. No właśnie. Niestety, trduno zapanowac nad fejsbukiem, za często to on zapanowauje nade mną. Pewnie i nad Tobą też?

Łażenia. Wrażenia. Cały czas staram się wsłuchiwać w rytm miasta, oglądać i szukać tutaj tak zwanego "tego czegoś". To właściwie jest moim głównym celem. Załatwianie na uniwesytecie, zakupy i inne rzeczy to tylko pretektsy. Choc to nic odkrywczego, że tak jest. Ale tak jest. Szukam teraz jakiejś estetyki, rzymskiej, włoskiej estetyki, która może obrazować to, co tutaj w moim odczuciu się dzieje. A dzieje się dużo, życie jest swobodniejsze, płynniejsze niż w Warszawie. Cieplejsze, bardziej intensywne, w pierwszym kontakcie przyjaźniejsze. Ale przy tym nie bardzo skupione, trochę niedbałe i tej jakiejś głębokiej, zmarszczonej słowiańskiej(?) głębi też nie ma.

Saturday, February 27, 2010

chi cerca trova

czyli kto szuka, ten znajduje. Pokój. Jest! I to w ciągu jednego dnia.
Duży, z widokiem na ogród za budynkiem, z parkiem i bazyliką św. Jana na Lateranie nieopodal. Mam tez trochę sklepów, no i metro. Żyć, nie umierać.

Po kontaktach z włochami przez ostatnie dni, widzę, że stereotypy wcale nie są tu bardzo odległe od rzeczywistości. Lekki chaos mile widziany. W mieszkaniu, w barze, w rozmowie. Ale przy tym luz i brak stresu, przyjazne nastawienie, ciepłe uśmiechy. "Jak kto lubi porządek, to będzie się to ciągle wkurwiał". Na przystanku autobusy jeżdżą tylko z jakąś czestotliwością, nigdy nie wiesz, o której dokładnie nadjedzie.

Tęsknota. Trochę. Zwłaszcza, gdy teraz w sobotni wieczór siedzę sam w pokoju. Zaraz ruszam na wieczorny spacer po tzw. centro storico (czentro storiko).

Thursday, February 25, 2010

Arrivo!

Pierwsze wrażenia z Rzymu czwartkowo-lutowego. Przyjemnie, bo cieplej niż u nas i zieleni troszke zamiast sniegu. Samochody, dużo, we wszystkich kierunkach, samochody jeżdżą, skręcają, fantazja, otwarte szyby przednie, zawiadiackie zakręty. Piesi na przejsciu troche slalomem wsrod ruchomych przeszkód. Najdziwniejsze jest to, ze wszystko działa i nikomu sie w tym krzywda tak naprawde nie dzieje! Skutery, motocykle bajer chłopaków na dziewczyny wieczorami. No i życie na codzień w sąsziedztwie murów pamietajacych poprzednie epoki.

Szukanie mieszkania, metrem, autobusami, jezdzacymi niezgodnie z rozkładem jazdy.

Zdjecia, pierwsze wrażenia robię, jutro pewnie uda mi sie je zgrać, bo dzis nie chce juz grzebac w bagażu, co niechybnie obudzi asutralisjkiego współlokatora z pokoju w hostelu.

Wednesday, February 24, 2010

początek - wyjazd

Zastanawiam się czy mój pobyt w Rzymie to będzie coś w rodzaju rzymskich wakacji. Łódź na horyzozncie gdzieś się pojawia, łodzią nie po wiśle, a po tybrze.

Ten blog będzie zawierał krótkie notki, a częstsze, biorę sobie do serca Jędrasa doświadczenia z Japonii - muszę też sporóbować czegoś, co i dla mnie samego jest lekko pod włos.
Naturalnie będą też zdjęcia - co już zdecydowanie z włosem jest dla mnie.

No i będzie blogiem również dla Was, drodzy, nie tylko dla mnie. Będę się starał.