Friday, March 26, 2010

fotografia i stephen shore

Byłem dziś na wystawie Stephena Shore'a. Fotograf amerykański, amerykańskiego życia codziennego, coś, jak malarzem amerykańskim był Edward Hopper.

Z jego zdjęciami mogło być mniej więcej tak: przyjeżdżał do motelu w kolejnym stanie, w kolejnym miasteczku. Rzucał walizkę na ziemię, szedł coś zjeść w barze. Wychodził na ulicę. Ciepłe światło popołudniowe ślicznie brązowiło budynki. Długie cienie. Słupy i znaki drogowe. Jeden samochód jedzie niespiesznie w jego stronę, po drugiej stronie stoi kilka krązowników szos, dwa w cieniu, reszta na słońcu. Zielonkawy, niebieskawy - wszystko skąpane w pomarańczowym świetle póznego popołudnia. Ktoś tam idzie chodnikiem. Tam ktoś drugi. Pięknie! Poczuł to. Coś w środku zadrgało. Nagle. Brał aparat do ręki, oczy patrzą, cała dusza nagle się napina i..."trzask!", o, akurat się odwrócili do siebie, a za sklepu nieopodal wyszła kobieta z wózkiem. Pięknie!

To nie jest Shore, oczywiście, ale to jest doświadczenie, które znajduje się gdzieś na styku Stephena Shore'a ze mną. To moje doświadczenie. I moja fotografia.

A ta jest fotografią Stephena Shore'a.


Sunday, March 21, 2010

Kiedy chodzę ulicami Rzymu

mijam i dotykam bardzo wielu światów, które się tu stykają. Tak, nieco się zazębiają, ale jednak - są wyraźnie odrębne. Wydaje mi się, że wręcz mało się nawzajem rozumieją. Każdy z nich oddzielny, na swój własny sposób widzi i wykorzystuje pozostałe.

Panie ukrainki, przyjeżdżające tu do pracy, w większości jako pomoc domowa we włoskich domach. Rosjanie, elegancko ubrani, głównie to ci piękni wysocy blondyni i blondyny prosto z peterbsurkich i moskiewisch prospektów. Turyści z ameryki, z nieco zagubioną miną krążacy w centrum w poszukiwaniu monumentów. W końcu włosi, raczej radośni,życzliwi i spokojni, troche jakby rozpieszczani przez życie. Do tego jeszcze migranci z krajów arabskich i Dalekiego Wschodu, mrówczo pracujący od rana do nocy, sprzedając swoje towary po 3 euro na ulicy.

Trochę to może trywialna uwaga i opis. Ale chciałbym napisać tu coś ważnego, co przeczuwam, a dotyczy nas - Polaków, mieszkańców krajów środka.

Otóż ja chodzę po tym Rzymie POMIĘDZY tymi światami. Jestem prawdopodbnie jedną z niewielu osób, które zarówno rozumieją nieco języki ukraiński, rozyjski jak i angielski i włoski. Pomiędzy światami - bo jestem w stanie czuć i rozumieć zarówno biednego, zastraszonego i mrówczo pracującego azjatę, jak i pewnego siebie, zadowolonego z życia włocha. Tu, w Rzymie, czuję się tak samo zanurzony w nurt życia tutaj, jak byłem zanurzony na zrusycyzowanym Krymie i w ukraińskiej Odessie. Ani tu, ani tam nie czuję obcości.

Mam wrażenie, że ma to związek z moją (naszą) polską tożsamością - jesteśmy narodem środka. Owszem, przez to padaliśmy łupem zarówno naszych wschodznuch, jak i zachodnich sąsiadów. Na własnej skórze boleśnie doświadczaliśmy krzywd, wyrządanych zarówno na spośób zachodni, jak i wschodni.

Ale w naszej tożsamości drzemie ogrmony potencjał. Jesteśmy w stanie ROZUMIEĆ i odnaleźć się zarówno w mentalności wschodu, jak i zachodu. Rzecz, która w moim odczuciu jest dla tych światów z osobna zazwyczaj nie do przeskoczenia.

Sunday, March 14, 2010

w końcu udało się

nad morze! O zachodzie słońca w dodatku.

Ale porządek. Choć wcale nie chce się zachować, bo myśli cisną się w łeb. Dziś był dobry dzień, w końcu taki dobry dzień. Przez ostatnich parę dni nic nie widziałem. Egzotyka nowego miejsca pobytu, czar prysł. I dobrze. Ale przestałem też czuć w rzeczywistości jej smak, przestała mnie zadziwiać, pociągać, wręcz czasem mierziła i żadnych obrazów nie widziałem. Ale w końcu poruszenie, przełamanie.

A przyjechał Stan w czwartek, przyleciał rano z Dublina, zastał w Rzymie pogodę jak w Dublinie niestety. Ale teraz lepiej. Wczoraj park, nieuzytki, krzaczory, krzaczory kolczaste, ruina antyczna, krzaczory, ruina, no i w końcu - via Appia Antica. Murek antyczny więc i kanapki, serek, pesto, pomidor z widokiem na zachód słońca gdzieś tam. Zimno. Ale pięknie. Za to dziś pełna regeneracja. Choć antyczna kontynuacja. Tym razem nie droga, ale port, Ostia Antica. Na szczęście spoźniliśmy się na wycieczkę erasmusowo-zorganizowaną i siedzieliśmy w ruinach sami. Prawdziwe miasto starożytne, miejscami nawet zachowane całe fasady domów na 2-3 piętra. A wieczorem

morze! spokojnie falowało, jeszcze ze snu zimowego nie obudzone. Spełnione marzenie o morzu,jednej z granic Rzymu, i naszego ludzkiego świata.

Tuesday, March 9, 2010

w moim pokoju




jest wózek..




Sunday, March 7, 2010

zażółwienie

Co będę owijał. Czesem bywa ciężko. Odrętwienie jakieś. Melancholia. Taki wspaniały Rzym, a ja siedzę w pokoju sam zażółwiony w sobie.
Oj, pewnie każdy zna taki stan.

Tu, we Włoszech, problemem większości mieszkań jest to, że są ciemne. Okno, przez które tak pięknie wpada światło do mojego pokoju, jedst jednak tylko jedno, małe na cały duży pokój. Kaloryfer to raptem 4 żeberka rozkręcane popołudniami.
Zawsze trzeba się przemóc, by wyjść z jaskini na otwartą przestrzeń do życiodajnego światła. Nawet, jeśli częściowo wpada ono do środka, dając jakiś zwiastun światłości i ciepła, jakie czeka na zewnątrz.

Dziś i wczoraj z czegoś podobnego wychodziłem niezmiennie dzięki kontaktowi z innymi ludźmi. Przemogłem się i poszedłem na spotkanie z innymi erasmusami. Albo rozmowa i trochę śmiechu przez skajpa. Tak.

Thursday, March 4, 2010

początek

właściwie początek ciągle. Dziś byłem na pierwszych zajęciach na tutejszym uniwesytecie-gigancie. Dziś też pierwszy raz poczucie zwykłości, codzienności. Jakbym się zadomawiał tu. Choć to dopiero początek, widziałem oczywiście raptem ułamek tego, co można zobaczyć, przeżyc, mieszkając tu w Rzymie na San Giovanni.
Początek też nowego czasu w życiu. Pierwszy raz mieszkam bez rodziny. I dobrze. Sprawunki na bazarku, w sklepie. Takie proste rzeczy, a gdy zebrane w całość, i jeszcze w kontekscie Rzymu, a nie Warszawy, troche innego stylu życia - jaką sprawiają mi radość.

Odnoszę wrażenie, że niezależnie od tego, czy Włochy są rzeczywiście rajem dla fotografów do robienia zdjęć, jak to się potocznie myśli u nas, to na pewno sa rajem fotograficznym w sensie rynku wydawniczego. Kupiłem jedną z wersji włoskiego Vogue'a z ze świetym czarno białym zdjęciem Nicole Kidman na okładce - 5 euro a kupa świetnych fot, i to jeszcze bardzo dobrze wydrukowanych.

muzeum

watykańskie.

W muzeum dzieje się sporo ciekawych rzeczy. Zwłaszcza, gdy jest dużo tzw. "zwiedzających". Zawsze najbardziej mnie zastanawia ten sposób oglądania eksponatów poprzez kilkusekundowy kontakt za pośrednictwem swojego podręcznego, turystycznego aparatu cyfrowego.

(zdjęcia są też, przy okazji, realizacją tematu "muzeum" do pracowni Baranowskiego)














Tuesday, March 2, 2010

Nocne życie - pierwsze luźne strzały. Zdjęcia zrobione w niedzielę, ostatniego lutego.







Okolice piazza Navona to zagłębie życia nocnego. Kupa ludzi stojących, gadających przed otwartymi barami, klubami i oczywiście lodziarniami.



Monday, March 1, 2010

Pierwsze foty

Na początek pożegnanie - dzięki, kochani!

potem klatka schodowa mojej rzymskiej kamienicy


I kolacja z bezcennym chelebem wielozairnistym z piekarni Jacka

pierwsze łażenia

Widziałem w kioskach, czyli Tobacco, Giornale, pismo o wdzięcznej nazwie Facebookmania. No właśnie. Niestety, trduno zapanowac nad fejsbukiem, za często to on zapanowauje nade mną. Pewnie i nad Tobą też?

Łażenia. Wrażenia. Cały czas staram się wsłuchiwać w rytm miasta, oglądać i szukać tutaj tak zwanego "tego czegoś". To właściwie jest moim głównym celem. Załatwianie na uniwesytecie, zakupy i inne rzeczy to tylko pretektsy. Choc to nic odkrywczego, że tak jest. Ale tak jest. Szukam teraz jakiejś estetyki, rzymskiej, włoskiej estetyki, która może obrazować to, co tutaj w moim odczuciu się dzieje. A dzieje się dużo, życie jest swobodniejsze, płynniejsze niż w Warszawie. Cieplejsze, bardziej intensywne, w pierwszym kontakcie przyjaźniejsze. Ale przy tym nie bardzo skupione, trochę niedbałe i tej jakiejś głębokiej, zmarszczonej słowiańskiej(?) głębi też nie ma.