Friday, March 26, 2010

fotografia i stephen shore

Byłem dziś na wystawie Stephena Shore'a. Fotograf amerykański, amerykańskiego życia codziennego, coś, jak malarzem amerykańskim był Edward Hopper.

Z jego zdjęciami mogło być mniej więcej tak: przyjeżdżał do motelu w kolejnym stanie, w kolejnym miasteczku. Rzucał walizkę na ziemię, szedł coś zjeść w barze. Wychodził na ulicę. Ciepłe światło popołudniowe ślicznie brązowiło budynki. Długie cienie. Słupy i znaki drogowe. Jeden samochód jedzie niespiesznie w jego stronę, po drugiej stronie stoi kilka krązowników szos, dwa w cieniu, reszta na słońcu. Zielonkawy, niebieskawy - wszystko skąpane w pomarańczowym świetle póznego popołudnia. Ktoś tam idzie chodnikiem. Tam ktoś drugi. Pięknie! Poczuł to. Coś w środku zadrgało. Nagle. Brał aparat do ręki, oczy patrzą, cała dusza nagle się napina i..."trzask!", o, akurat się odwrócili do siebie, a za sklepu nieopodal wyszła kobieta z wózkiem. Pięknie!

To nie jest Shore, oczywiście, ale to jest doświadczenie, które znajduje się gdzieś na styku Stephena Shore'a ze mną. To moje doświadczenie. I moja fotografia.

A ta jest fotografią Stephena Shore'a.


1 comment:

  1. O jejku, ale fajnego tego Shora wynalazles!
    Alez mi sie podoba.

    Podobaja mi sie Twoje zdjecia z metra.
    Super !

    Fajowo bylo z Toba pogadac dzis :)
    Do zobaczenia za dwa dni :)
    POZDRO !

    ReplyDelete