Z jego zdjęciami mogło być mniej więcej tak: przyjeżdżał do motelu w kolejnym stanie, w kolejnym miasteczku. Rzucał walizkę na ziemię, szedł coś zjeść w barze. Wychodził na ulicę. Ciepłe światło popołudniowe ślicznie brązowiło budynki. Długie cienie. Słupy i znaki drogowe. Jeden samochód jedzie niespiesznie w jego stronę, po drugiej stronie stoi kilka krązowników szos, dwa w cieniu, reszta na słońcu. Zielonkawy, niebieskawy - wszystko skąpane w pomarańczowym świetle póznego popołudnia. Ktoś tam idzie chodnikiem. Tam ktoś drugi. Pięknie! Poczuł to. Coś w środku zadrgało. Nagle. Brał aparat do ręki, oczy patrzą, cała dusza nagle się napina i..."trzask!", o, akurat się odwrócili do siebie, a za sklepu nieopodal wyszła kobieta z wózkiem. Pięknie!
To nie jest Shore, oczywiście, ale to jest doświadczenie, które znajduje się gdzieś na styku Stephena Shore'a ze mną. To moje doświadczenie. I moja fotografia.
A ta jest fotografią Stephena Shore'a.

O jejku, ale fajnego tego Shora wynalazles!
ReplyDeleteAlez mi sie podoba.
Podobaja mi sie Twoje zdjecia z metra.
Super !
Fajowo bylo z Toba pogadac dzis :)
Do zobaczenia za dwa dni :)
POZDRO !